Zofia Maria Korzeniewska

Is your surname Korzeniewska?

Research the Korzeniewska family

Zofia Maria Korzeniewska's Geni Profile

Share your family tree and photos with the people you know and love

  • Build your family tree online
  • Share photos and videos
  • Smart Matching™ technology
  • Free!

Zofia Maria Korzeniewska (Pułaska)

Also Known As: "Pułaska h. Ślepowron"
Birthdate:
Birthplace: Chylin, Władysławów / Turek, Wielkopolskie, Poland
Death: August 28, 1989 (76)
Katowice, Silesian Voivodeship, Poland
Place of Burial: Sosnowiec, Silesian Voivodeship, Poland
Immediate Family:

Daughter of Ludwik Wladyslaw Pułaski h. Ślepowron and Janina Zofia Barbara Pułaska
Wife of Kazimierz Korzeniewski
Mother of Andrzej Ludwik Korzeniewski and Private
Sister of Aleksandra Ludwika Leitgeber

Managed by: Tomasz Grzegorz Szpyrka
Last Updated:

About Zofia Maria Korzeniewska

Urodzona w Chylinie w majątku Ludwika Pułaskiego. ZOFIA KORZENIEWSKA O SOBIE Z mojej młodości pamiętam dwór w Chylinie i Ludkę (siostra Oleńka Pułaska) i Zosię jako nas obie. Mimcia (matka Janina Pułaska) wstawała późno i szła do ogrodu kontrolować robotę Andrzeja Połatyńskiego i na dole gosposię, która królowała nad kuchnią i później wyszła za mąż za Andrzeja. W garażu rządził Konstanty Słupski, nasz szofer, który nas woził w okolice starą Pragą. Teraz Konstanty ma własny garaż w Kole. Do Koła było 20 km, a do Konina 23 km i tam „Kostek” jeździł po gości. My należeliśmy do powiatu konińskiego i tam odbywały się zebrania Związku Ziemian, którego prezesem był nasz Ojciec. Przed wojną przydzielono Chylin do powiatu tureckiego i to uratowało Ojcu życie. Należeliśmy do parafii Władysławów, gdzie był kościół z księdzem Włostowskim jako proboszczem., który jeździł do nas do Chylina na brydża, była druhna K.S.M. Jagoda Gronertowa, która pomagała mi pracować w Katolickim Stowarzyszeniu Młodzieży Żeńskiej i tam było najważniejsze Koło. We Władysławowie mieszkał też stolarz Andrzejewski, który kopiował na zamówienie Mamusi meble, mieszkał żydek, który handlował końmi i tanio płacąc zabierał z Chylina co starsze i bezużyteczne konie. Na bale jeździło się do okolicznych ziemian starą „Pragą”, a na karnawał do Warszawy, Poznania i Zakopanego. Przyjaźniłyśmy się wtedy najbardziej z Krysią Janta, późniejszą Krakowską i z Rut Solańską, która wyszła potem za mąż za pana Ponińskiego. Razem konno jeździłyśmy wtedy po lasach grzymiszewskich, grałyśmy w tenisa i odwiedzałyśmy niedalekich znajomych. Potem Oleńka wyszła za mąż za Adama Dernałowicza, a w parę lat później ja za dra Korzeniewskiego i przyszła wojna, która zniszczyła wszystko. Naszymi sąsiadami byli: pp. Maringowie ze Smoliny. Grzymiszew razem z Wujem Lutem i Luciem, Pius Kożuchowski z Brudzynia żonaty z Zeńką Baczyńska /poległ bardzo dzielnie w Powstaniu Warszawskim/, Brudzew pań Kurnatowskich, które hodowały z zamiłowania psy, konie i kwiaty. O Ram Gopalu nie mam żadnych wierszy, ani wiadomości, to by Ci mogła dostarczyć Krysia, bo ona jeździła z Olem do Jej matki cioci Heli. Do nauki w Sacre Coeur przygotowywała nas pani Zakrzewska, którą bardzo lubiłyśmy i która przygotowywała Oleńkę do drugiej, a mnie do trzeciej klasy gimnazjalnej. Potem Oleńka zdała maturę, a ja ukończyłam tylko 7 klas gimnazjalnych i potem wyjechałam ćwiczyć język niemiecki do szkoły gospodarczej w Niemczech pod Monachium. W Polskiej Wsi w Sacre Coeur czułyśmy się dobrze, ale dość nudno, więc lubiłyśmy nasze wyjazdy za granicę. W szkole gospodarczej pod Monachium miałam za koleżanki same Niemki, wyuczyłam się więc expedite języka niemieckiego, a na wakacje wyjeżdżałam z nimi w Alpy bawarskie i nad jeziora w pobliżu Monachium. Wakacje Bożego Narodzenia spędziłam w Seefeld, gdzie chodziłam po muzeach i do opery, naturalnie z chapronką. Po roku pobytu w Niemczech wróciłam do Chylina, skąd Mamusia wysłała mnie na studia języka francuskiego do Brukseli, też do Sacre Coeur w Bruxelles-Yxellex. Wykładali profesorowie uniwersytetu w Brukseli bardzo ciekawie i dużo zawdzięczam tym studiom, zdałam też końcowy egzamin „Alec Grande distinction”. Matki były bardzo miłe i opiekowały się nami czule. Miałam za koleżankę Hankę Stroczyńska, późniejszą Szweicerową. W czasie wakacji zwiedzałyśmy razem Paryż i Ostendę. Po rocznym pobycie w Brukseli wyjechałam jeszcze na ½ roku do zakonnic do Rzymu. Rzym bardzo nam się podobał. Nasz dom był na Via Nomentana naprzeciwko pałacu Mussoliniego. Był to rok zawarcia zgody między Mussolinim z papieżem i Rzym był przepięknie oświetlony. Uczyłam się też trochę włoskiego, ale głównym językiem jakim mówiło się był francuski. Musiałam niestety wcześniej wyjechać, bo w Polsce był kryzys, który dotknął całe ziemiaństwo i rodzice stracili możliwość utrzymywania mnie w takim drogim zakładzie. Zawsze pamiętam, że jechałam do Rzymu pod opieką Matki Ledóchowskiej, która miała swój dom w Rzymie i którą później ogłoszono za Świętą. Był akurat Wielki Tydzień i chodziłyśmy oglądać przepięknie wystrojone groby Pana Jezusa. Z wielkim żalem przyszło mi wracać do domu. Najbardziej kochałam Madre San Giorgio i trochę nawet z nią korespondowałam po powrocie do Chylina. Wtedy rozpoczął się okres bali, na które jeździłyśmy z naszą Matką. Życie płynęło spokojnie i nikt nie przypuszczał jakie kataklizmy się szykują. Tak jak wyżej piszę, jeździłyśmy na bale do okolicznych ziemian oraz do Poznania, do Zakopanego i do Warszawy. Trudno mi wymieniać wszystkie osoby, które na tych balach spotykałyśmy, ale stwierdzam, że były one bardzo wesołe, pełne animuszu i że się na nich zawsze świetnie bawiłyśmy. W Zakopanem jeździłyśmy z młodzieżą, której nigdy nie brakowało na nartach i na sankach, a w Poznaniu bale odbywały się zawsze w hotelu Bristol i w Adrii oraz u drobnych ziemian. W końcu Oleńka wyszła za mąż za Adama Dernałowicza, a ja w 2 lata później za dra Korzeniewskiego. Po ślubie mojej siostry zajmowałam się z zapałem pracą społeczną w Katolickim Stowarzyszeniu Młodzieży i jeździłam jednym konikiem po Kołach organizowałam kursy dla młodzieży chłopskiej: szycia, gotowania i rekolekcje dla wszystkich. W naszym dworze była kaplica stworzona przez księdza Pietruszkę i dojeżdżała do nas pani Mańkowska z Kazimierza Biskupiego, która była prezeską K.S.M. na cały powiat. W końcu ja też zostałam prezeską w K.S.M., tylko wyłącznie młodzieży żeńskiej. W końcu wypadło mi wyjść za mąż, wiec musiałam z pracą społeczną skończyć. Zamieszkałam wraz z mężem w Szopienicach. Skończyłam w Katowicach kurs jazdy samochodowej i jeździłam po okolicznych znajomych. Smutno mi było po Chylinie jeździć po hołdach i kopalniach /mojego męża zatrudniła amerykańska firma Giesche/ i jeździliśmy po amerykańskich znajomych i oni do nas. Wtedy był duży dobrobyt i nikt nie przypuszczał, że to się tak niedługo skończy. Byłam żoną swojego męża od 8–miu miesięcy, gdy nagle o 5-tej rano spadły bomby na fabrykę Gieschego i kto chciał miał się ewakuować. Nam też wypłacono zaległe pieniądze i wyjechaliśmy samochodem do matki i siostry męża do Warszawy i stamtąd chcieliśmy się dostać do Rumunii, ale granica polsko-rumuńska była zamknięta, skierowano nas na Równe, gdzie nie było co jeść i żyło się kartoflami i chlebem. To był ciężki okres do przejścia i gdy ruszyły wagony kolejowe do Lwowa /samochód skonfiskowało nam wojsko sowieckie/ zabraliśmy się bydlęcym wagonem do Lwowa. Tam było troszkę lżej /zamieszkaliśmy u uczciwej czeskiej rodziny/ i po kilku tygodniach /grożono nam wyjazdem do Rosji/ przez zieloną granicę dostaliśmy się do Bełżca i stamtąd ewakuowano ludzi do Warszawy. Warszawa wyglądała strasznie – jeden stos gruzów, ludzie wystraszeni lokowali się gdzie się da, a my odszukaliśmy matkę męża i od niej pojechaliśmy do Katowic do naszego mieszkania. Po dokonaniu formalności otworzono nam nasze mieszkanie trochę obrabowane, ale nie bardzo. Dzięki mojej znajomości języka niemieckiego udało mi się uzyskać pozwolenie od Niemców na wywóz mebli i zamieszkaliśmy w domu opuszczonym przez lekarza /rodzina męża zamieszkała na Śląsku nam pomogła/ wyjechaliśmy do ogromnej wsi za Olkuszem, która nazywała się Sułoszowa i tam przemieszkaliśmy 5 lat wojny. Mąż przyjmował pacjentów i z tego żeśmy żyli. Pomagała nam też bardzo zakonnica siostra Genesia. która przez zieloną granicę przywoziła nam żywność. Ta zakonnica mieszkała i pracowała w Reichu i tam nie było braków, a my byliśmy w Generalnym Gubernatorstwie, bo w Olkuszu był punkt graniczny. W końcu działo nam nieźle i mogliśmy nawet wysyłać paczki żywnościowe polskiemu wojsku, które żyło w Oflagach i Stalagach ora wygłodzonej Warszawie. Naszymi sąsiadami w Sułoszowej byli mieszkańcy zamku w Pieskowej Skale, gdzie się ewakuowali przed Niemcami. Najbardziej zżyliśmy się z pp. Markowskimi. Którzy byli współwłaścicielami zamku i kulturalnymi ludźmi. Ja przez cały pobyt w Sułoszowej gotowałam, bo przeważnie do 10 osób z rodziny było u nas. Poza tym jeździłam na rowerze do zamku, który przejął w administrację nasz Ojciec. Mieliśmy też psa wilka i kotkę angorkę, którą nazywaliśmy Mimi. Dużo czasu zajmowało mi wysyłanie paczek do wojska i opieka nad biednymi dziećmi z kresów i Lubelszczyzny, które przywożono zupełnie gołe. Bo tak musiały uciekać przed Niemcami. Chodziłam też z Tatusiem do rejenta, który musiał opuścić Olkusz, na partię brydża. Latem cała rodzina moja i męża przyjeżdżała do nas, by się odjeść i odpocząć. Te 5 lat okupacji minęło szybko, straciłam też w tym czasie dwóch synków, którzy byli przedwcześnie urodzeni i leżą na sułoszowskim cmentarzu. Bardzo przykra była dla nas konieczność przyjęcia na 1-sze piętro hitlerowca i gestapowca, który tam zamieszkał, żeby pacyfikować ludność. Chodził po ludziach szukając nielegalnego uboju i nieraz zabijał nawet ludzi. Prześladował też Żydów, których komasował w sąsiednim miasteczku Skała i stamtąd wywoził ich do lasu, gdzie musieli sami dla siebie kopać doły i tam byli zapędzani i z karabinów maszynowych zabijani. Pastwił się nawet nad dziećmi. Jak wojna się skończyła to uciekał jakąś furmanką i tam dopadli go chłopi i wykończyli. Rodzina nasza i mojego męża często nas odwiedzała i było zawsze kilkanaście osób do stołu. Ja miałam zawsze mięso, bo ludzie mnie znali i przynosili. Jak wojna miała się ku końcowi, to kazano chłopom kopać rowy, w które chroniło się niemieckie wojsko. Ale jak przyszło wojsko sowieckie, to szybko ich przepędzali i musieli ewakuować się na tyły. Nasz domek był otoczony miotaczami ognia i walka szła na całego. Ja w tym czasie byłam znów w ciąży, tym razem z Andrzejkiem i jak wojsko niemieckie ustąpiło, staraliśmy się dostać z powrotem do Szopienic. Przydzielono nam mieszkanie poniemieckie i tam przeniosłam się z naszymi uratowanymi meblami i rzeczami. Niestety trwało to krótko, bo mojego męża jako lekarza wysłano na Wschód i musiał mnie zostawić z nowo narodzonym Andrzejkiem. Wielką pomocą była dla mnie młoda dziewczyna, którą zabrałam ze sobą ze Sułoszowej imieniem Andzia, która mi dużo pomagała. Kazio był najpierw w wojsku z Zielonej Górze i dopiero po ½ roku przyjechał do nas do Szopienic. Doznałam wtedy wiele dobrego od siostry mojego męża Wiochny i jej matki, która mi razem z Andzią pomagały przy małym Andrzejku. Karmiłam go piersią do ½ roku i miałam rany na brodawkach. Na szczęście wrzód się nie utworzył, jak przy Ewie. Mogłam jako żona majora kupować taniej meble poniemieckie tak, że mebli mieliśmy nawet dużo. Moja Matka przysłała mi żywność i sama też przyjechała mi pomagać przy dziecku, bo Andrzejek był wiecznie głodny i krzyczał bez przerwy. Matka mojego męża też mi pomagała i zastępowała mnie, gdy musiałam wyjść po kartki i po żywność. Mojego męża przeniesiono potem do Wrocławia i tam miał lepiej i mógł mi przysyłać pieniądze. Po 3 latach pobytu w wojsku mojego męża zwolniono i pracował w Brzegu nad Odrą i w końcu wrócił do nas. Wtedy wygrał konkurs na naczelnego lekarza w Zabrzu i tam powodziło nam się dobrze. Zaprzyjaźniliśmy się z lekarzami, którzy urzędowali w Zabrzu: z pp. Wróblewskimi, Deloffami, Zahorskimi i rodziną pp. Starzewskich. Brat męża Leszek objął pracę w biurze górniczym i został ojcem chrzestnym Andrzejka i w Zabrzu, w pięknym domu z parkiem często nas odwiedzał. W Zabrzu mój mąż był dyrektorem szpitala na ulicy Curie-Skłodowskiej i mieszkaliśmy tam około 15 lat. Urodziłam w tym czasie moją córeczkę Ewunię i umarł nasz Ojciec. Przywiozłam go z Kościana do nas już bardzo słabego i po kilku tygodniach pobytu w szpitalu u prof. Japy, bo o to prosił, przywieziono go na noszach ze szpitala do nas i po kilku dniach umarł. Wtedy przyjechała Marylka Biernacka i razem z nią przewiozłyśmy naszego Ojca do grobowca rodzinnego do Grzymiszewa. Mój mąż pracował bardzo wydatnie w tym szpitalu w Zabrzu i władze przeniosły go do szpitala na ul. Francuską w Katowicach. Miał tam straszną harówkę, ja czułam się tam bardzo dobrze, ale gdy otworzyła się możliwość objęcia przez Kazia szpitala w Tychach, starał się bardzo o to przeniesienie. Wtedy byłyśmy już w stałej korespondencji i Ty odwiedzałaś nas nawet w Katowicach, więc już dalej nie piszę, bo wiesz o nas wszystko.

WSTAWKA O WOJNIE (list do siostry Oleńki) Bardzo Kochana Oleńko, …….Adresu Kostka nie mogę Ci podać, wiem tylko, że prowadzi warsztat samochodowy w Kole i ten warsztat jest jego własnością, więc jak napiszesz Warsztat Samochodowy Konstanty Słupski, Koło, pow. koniński, to może dojdzie. Mogę Ci podać adres naszego byłego ogrodnika Andrzeja Połatyńskiego, który brzmi: Brudzyń, poczta: Janowiec, powiat Żnin. Jego żona, nasza gosposia już dawno nie żyje. Pytasz o nasze losy w czasie wojny. Pisałam Ci już, że w Trzebini wypłacono Kaziowi pensję i pojechaliśmy dalej sami do Warszawy, gdzie zatrzymaliśmy się u matki Kazia. W Warszawie było bardzo niespokojnie i Kazio nie mógł znaleźć żadnego zajęcia, więc pojechaliśmy do Białki, gdzie przyjął nas bardzo gościnnie ojciec Adama Dernałowicza. Ale nie mogliśmy się tam na dłużej zatrzymać, bo wciąż dochodziły wieści, że Niemcy są tuż tuż, więc wyjechaliśmy stamtąd kierując się na granicę rumuńską, która niestety była już zamknięta i skierowano nas do Równego. Tam było bardzo ciężko, bo nie można było znaleźć nic do jedzenia. Ja chodziłam do kolejek i zdobywałam z trudem chleb i kartofle. Z nami był Leszek, który wciąż chorował na żołądek i państwo Karłowscy /ona Twoja Gabrynia/. Wreszcie gdy pociągi ruszyły dostaliśmy się do bydlęcego wagonu i dojechaliśmy do Lwowa, gdzie było łatwiej o żywność. Po pewnym czasie uciekliśmy przed Ukraińcami i dostaliśmy się przez zieloną granicę /lasy/ do Warszawy. Mama Kazia była u Wiochny, bo na jej mieszkanie strasznie rzucali bomby, a całe jej mieszkanie było całkowicie zrujnowane. Wtedy ja z Kaziem pojechaliśmy do naszego dawnego mieszkania w Szopienicach, odłamano nam pieczęcie. Niemcy jednych zapisywali jako Reichdeutsche, którzy muszą opuścić Śląsk. Wtedy dzięki mojej znajomości języka niemieckiego dostałam pozwolenie na wywóz mebli. Kazio po powrocie z wojska starał się o jakąś i ksiądz ze Sułoszowej, którego przypadkiem spotkał, radził mu zatrzymać się w Sułoszowe, cośmy też uczynili. Miałam moc kłopotów z przewiezieniem mebli i książek do Sułoszowej, dawna zakonnica ze szpitala Kazia nam dowoziła żywność (matka Genezja). I w końcu praktyka ruszyła całe 5 lat my i rodzina Kazia mogła być utrzymywana przez nas. Dalej wiesz. http://polski-cmentarz.com/sosnowieckatedra/grobonet/start.php?id=d...

view all

Zofia Maria Korzeniewska's Timeline

1913
February 7, 1913
Chylin, Władysławów / Turek, Wielkopolskie, Poland
1945
August 25, 1945
Katowice, Katowice, Śląskie, Poland
1989
August 28, 1989
Age 76
Katowice, Silesian Voivodeship, Poland
????
Sosnowiec, Silesian Voivodeship, Poland